29.12.14

1# One shot.

   Idąc między sklepowymi pułkami, nuciłam cicho pod nosem świąteczną melodię lecącą w radiu. Przystanęłam na palcach przyglądając się przyprawom do ryb. Po uważnym przeglądzie wzięłam dwie saszetki, następnie wstąpiłam do działu ze smakołykami. Na moje szczęście pomimo spożywanej przeze mnie ilości jedzenia różnej maści nigdy nie tyłam, czego od lat zazdrościła mi moja przyjaciółka Temari będąca na ścisłej diecie. Żwawym krokiem ruszyłam do kasy, patrząc zniecierpliwionym wzrokiem na powolną kasjerkę. Czy im nigdy się nie śpieszy? Tupiąc lewą nogą, rozdrażniona spojrzałam na zegarek. Za godzinę musiałam stawić się na dyżur w szpitalu, ale obiecałam że wstąpię do rodziców ze świątecznymi zakupami. Po 5 minutach z lejącym się potem z czoła, pomimo rozpiętej kurtki wytoczyłam się ze sklepu. Przekonana, że kasjerka policzyła mi coś źle, zaczęłam sprawdzać swój paragon, kiedy jak ostatnia idiotka wpadłam na jakiegoś mężczyznę. Cóż, mi udało się podtrzymać wózka sklepowego, on wylądował na ziemi.
 - O boże, najmocniej przepraszam! - powiedziałam, następnie kucnęłam naprzeciw mężczyzny uważnie go ilustrując.
 - No i czego pani się gapi? - warknął, podnosząc się z betonu.
Zaskoczona cofnęłam się do tyłu. Mruknęłam jeszcze jedno "przepraszam", następnie poszłam na parking. Nie przyjemny typ. "Nie przyjemny typ ze smutnymi oczami" - pomyślałam, pchając sklepowy wózek do przodu.
   Wrzuciłam zakupy do bagażnika auta, następnie wybierając najkrótszą trasę pojechałam do domu w którym spędziłam prawie całe życie. Włączyłam radio, co było całkowicie bezsensowną decyzją, ponieważ nie minęła jedna piosenka, a byłam na miejscu. Zaparkowałam naprzeciw otwartej bramy garażowej, widząc ojca pochylającego się nad swoją "Jessiką". Czyli samochodem mając ponad tyle lat co ja, a nawet więcej.
 - Już nie te lata co? - spytałam ojczulka, podając mu klucz francuski.
 - Nie marudziłbym w sprawie kilku lat mniej.
Uśmiechnęłam się w jego stronę przyglądając się jego umęczonej twarz pełnej zmarszczek. Nie potrafiłabym wziąć pod uwagę możliwości, że kiedyś zabraknie ich obojga u mojego boku.
 - Mama, w kuchni? - spytałam, szeleszcząc reklamówką z zakupami.
Ojciec pochylił się nad maską samochodu, wydając z siebie dźwięk, który prawdopodobnie miał oznaczać "tak".
Po przekroczeniu drzwi oddzielających garaż od domu, dostałam potwierdzenie swoich domysłów.
 - Ochoho, tornado tu zawitało podczas mojej nieobecności? - spytałam, wchodząc do kuchni w której piętrzył się stos naczyń, a w piekarniku piekła się karkówka.
Mama natomiast rozrabiała ciasto na makowca. Podwinęłam rękawy bluzki, uprzednio wkładając zakupy do lodówki bądź szafek, następnie zabrałam się za zmycie naczyń.
 - Ciocia Tsunade spędza z nami te święta, a nie muszę ci mówić jaka ona jest, prawda? - zagadnęła moja mama, odchodząc od ciasta, aby powycierać zmyte przeze mnie naczynia. Zupełnie jak za czasów słodkiego dzieciństwa, kiedy to stałam na dziecięcym taborku, po łokcie z zanurzonymi rękami w zlewie pełnym wody i brudnych garów (Przepraszam za to zdanie. Jest jakieś dziwne, a nie wiedziałam jak inaczej to napisać dop. aut.). Tamten okres był dla mnie zarazem najpiękniejszym jak i najstraszniejszym czasem, kiedy to ojciec bardzo chorował, a mama poświęcała mu całą swoją uwagę, zapominając czasem o bożym świecie.
 - Cóż, w takim razie chyba nie mam co się zamartwiać, że w te święta będzie nudno? - odparłam ze śmiechem, wycierając ręce w ściereczkę.
 - Zamiast tego wolałabym, spędzić je z twoim przyszłym mężem.
 - Mamo! Doskonale wiesz, że już od dawno ożeniłam się ze swoją pracą. Czego chcieć więcej? - fuknęłam, łypiąc na nią jednym okiem
 - Wnuków. - powiedziała mamuśka, czmychając szybkim krokiem z kuchni.
 - Aish! - mruknęłam, uderzając ścierką o stół.
Chwyciłam torebkę z kluczami, następnie biorąc płaszcz pod pachę, przekroczyłam próg domu.
 - Wychodzę.
Szybkim krokiem ruszyłam w kierunku auta, machając ojcu na pożegnanie, następnie pojechałam do domu. A co jeżeli mama ma rację? Nie jestem już ponętną nastolatką, a kobietą z trzydziestką na karku. Czy to nie pora by się ustatkować?
   Wbiegając po dwa schodki naraz, wspięłam się na siódme piętro z powodu zepsutej windy. Zerkając na zegarek zaklęłam w myślach.
 - Och Sakura, naprawdę... Gdzie ty masz głowę, idiotko? - mruknęłam do siebie, wchodząc do środka gdzie przywitał mnie mój kot, Sin (Z języka koreańskiego, a znaczy to tle co po prostu, "Bóg" xd W sumie pomińmy fakt, że Sakura - Japonka - ma kota o koreańskim imieniu ^^ dop. aut.) Podrapałam puszystą białą kulkę po grzbiecie, następnie nalałam mu świeżej wody do miski oraz ukroiłam parę plasterków szynki. Weszłam do swojej sypialni po zapomniane przeze mnie dokumenty. Chwilę później siedziałam w aucie, modląc się aby nie było korków. Zostało mi 10 minut do rozpoczęcia dyżuru, a jeżeli spóźnię się chociażby o jedną sekundę, szef potrąci mi z wypłaty. To wredny typ nie pokazując nigdy swojej twarzy. Z Temari od kiedy zaczęłam pracę w tym szpitalu, wymyślałyśmy setki historii na temat niejakiego Hatake Kakashiego. Niektóre z nich były naprawdę pikantne, ale o tym może innym razem.
   W sześciocentymetrowych obcasach wbiegłam do szpitala, kiwając głową w stronę ochroniarza, Gaia. Całkiem miły facet, ale może trochę zbyt energiczny. Chociaż jak ja mogę go oceniać, kiedy sama od wyjścia z supermarketu biegam w tą i z powrotem. Jak ninja wparowałam do pokoju lekarskiego, ubierając szybko fartuch. Zakładając drugi rękaw z rozdziawioną buzią przyglądałam się  mężczyźnie, trzymającego zegarek w dłoni.
 - Jeszcze trochę a zostałbym zmuszony do obcięcia pani małej sumki z premii, a tego chyba byśmy nie chcieli prawda? - odparł, następnie wyszedł z pomieszczenia nie zaszczycając mnie nawet przelotnym spojrzeniem.
 - Co za dupek! - sfrustrowana, uderzyłam w kubeł ze śmieciami, wyobrażając sobie, że to dupa "szanownego" Kakashiego-san.
Za moimi plecami rozległo się znane mi chrząknięcie, przez co myślałam, że zapadnę się pod ziemie.

...

   Wzdychając ciężko spisywałam parametr życiowe pacjentki z pod piątki. Nie polepszało się jej, co znaczy, że będę musiała znieść jeszcze trochę jej biadolenia o tym, że spadnie na nas gniew boży i wszyscy umrzemy. Była zagorzałą katoliczką i nic nie dało się jej wytłumaczyć, nawet jeżeli miało się rację. Dlatego zawsze kiedy otwierała buzię, a nie było to związane ze stanem jej zdrowia, słuchałam jej jednym uchem, a drugim wypuszczałam. Wyszłam z sali, następnie skierowałam swoje kroki w stronę głównego holu szpitala. Moją uwagę zwrócili mężczyźni, którzy w szalonym tempie przenosili pacjenta z karetki na łóżko szpitalne. Nie, nie to było tym przez co zabrakło mi oddechu, w końcu takie sytuację zdarzają się paręnaście razy dziennie. Chodziło o wspomnianego wcześniej pacjenta. Jak w amoku dobiegłam do speszonej pielęgniarki, wydzierając z jej rąk informację o leżącym.
 - Mężczyzna około trzydziestki, nieprzytomny, ledwo wyczuwalny puls. Zemdlał w swoim mieszkaniu, prawdopodobnie podczas upadku doszło do głębszych urazów. - krzyczał sanitariusz, podając mu tlen.
 - Znam go. - szepnęłam, przerywając zaskoczonemu ratownikowi.
 - Znasz go? Nie mogliśmy znaleźć żadnych dokumentów...
 - Nie, ja... Potknęłam się i on przeze mnie upadł. - wyjąkałam przerażona, następnie z rozszerzonymi oczami miałam ochotę zacząć bić się po głowię.
Czy to możliwe, że to przeze mnie? Co ze mnie za lekarz, jeżeli nawet nie sprawdziłam czy nic mu się nie stało?

...

   Wyszłam z sali operacyjnej po wielogodzinnym zabiegu mężczyzny. Zgodnie z przypuszczeniami sanitariusza doszło do krwotoku i trzeba było operować. Biorąc ręce pod strumień wody umyłam je staranie, następnie obmyłam sobie twarz. Opierając dłonie o zlew oraz przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze, przygryzałam lekko dolną wargą. 
 - Hej, nie obwiniaj się. Przecież to nie musi być wcale twoja wina. - usłyszałam za sobą, ale jak dla mnie te słowa równie dobrze mogły nie zostać nigdy wypowiedziane. 
 - A co jeśli nie masz racji? Jeżeli na skutek wypadku, zemdlał?
 - Sakura, idiotko! Kto na skutek obicia sobie tyłka, mdleję? - warknęła Ino - Poza tym gdybyś wyraźnie mu się przyjrzała, wiedziałabyś, że to nie twoja wina.
 - Co masz na myśli? - spytałam, odwracając się w jej stronę. 
 - Cienie pod oczami, odwodnienie, bardzo szczupły, że można by policzyć mu każdą kosteczkę, a włosy wypadają garściami. Aż szkoda takiego przystojniaka.  - wyliczała na palcach blondynka
 - Co sugerujesz?
 - Wstępnie? Tak bez dodatkowych badań? Anemia, przemęczenie, a kto wie... może jest w związku z kobietą, która się nad nim znęca? 
 - Phi, wyobraźni to jak zawsze ci nie brakuję. Poza tym nawet jeśli nie byłabym wina jego omdleniu to nie znaczy, że nie mogło mu się coś stać podczas upadku w sklepie. - odparłam, wyrzucając fartuch do kubła na śmieci, następnie wyszłam z pomieszczenia. 
Pomimo słów Ino wciąż czułam się wina. Nawet jeśli może niepotrzebnie, zrobię wszystko, aby podczas pobytu tutaj, nic mu nie zabrakło. 

...


   Pochylona nad papierkową robotą ocierałam oczy raz za razem. Po skończeniu wypisu pacjentki po wcięciu wyrostka, przeciągnęłam się jak kotka, następnie spojrzałam na zegarek. Dochodziła czwarta nad ranem. Zmartwiona masując swoją skroń podeszłam do expresu z kawą. Mężczyzna nadal nie obudził się po operacji przez co denerwowałam się jeszcze bardziej. Z parującym kubkiem malej czarnej przysiadłam do stolika, planując po wypiciu zrobić mały obchód, ażeby rozprostować kości, kiedy do pokoju wbiegła pielęgniarka. 
 - Haruno-san, pani pacjent się obudził! - wykrzyczała, cała zdyszana przez co posłałam jej gniewny wzrok.
Chorzy przecież właśnie śpią, a przez tę krzyki może ich obudzić. Jednakże... upuszczając kubek na stolik, który sturlał się na podłogę rozlewając przy tym całą kawę, pobiegłam do sali pooperacyjnej. Nie trzeba było mi mówić co to był za pacjent.
   Wyhamowując z ledwością na zakręcie, poprawiłam szybko włosy, następnie powoli weszłam do sali. Spojrzałam w jego stronę, zaciskając z całej siły kciuk, miałam nadzieję, że nie pamięta jak poturbowałam go przed supermarketem.  
"- O boże, najmocniej przepraszam! - powiedziałam, następnie kucnęłam naprzeciw mężczyzny uważnie go ilustrując.
 - No i czego pani się gapi? - warknął, podnosząc się z betonu."
Nabierając powietrza spojrzałam w jego kierunku, gdzie mój wzrok znowu napotkał jego smutne oczy.
 - Dzień... - "Zaraz, co ja powinnam powiedzieć, kiedy jest czwarta w nocy?" - Nazywam się Haruno Sakura i jestem Pana lekarzem prowadzącym. Doszło do krwotoku wewnętrznego i bez Pana pozwolenia zostaliśmy zmuszeni do natychmiastowej operacji. - powiedziałam, robiąc w jego kierunku lekki ukłon.
Ku mojemu zaskoczeniu facet zamiast się na mnie drzeć, przemówił dość spokojnie.
 - Operacja, tak? Pani doktor, czy przez taką operację mogą wystąpić jakieś powikłania?
 - Tak. Każda operacja może nieść ze sobą jakieś komplikację. - odparłam ostrożnie.
 - A czy jednym z zawikłań może być utrata pamięci? Taka, że osoba ją mająca może nie pamiętać całego swojego życia, że nie ma pojęcia kim jest?
 - Tak, to bardzo możliwe, ale... - zaszokowana, rozszerzyłam oczy z niedowierzania.
Cóż, różowo nie jest...

... 

Następnego dnia przemierzałam szpitalny korytarz tak jak zwykle. No prawie...
 - Przyniosłam Panu śniadanie! -krzyknęłam, wchodząc do sali pogrążonej w mroku.
Ustawiłam tacę z jedzeniem na stoliku, następnie podeszłam do okna, ażeby rozsunąć firanki. Odwróciłam się w jego stronę, uśmiechając się od ucha do ucha.
 - Niech się Pan nie martwi. Nim się Pan obejrzy, a postawimy Pana na nogi! - odparłam, podpierając się pod boki.
 - Jest Pani pewna? - spytał, uśmiechając się koślawo.
 - Oczywiście. - powiedziałam, odwdzięczając mu się tym samym.
 - W takim razie może wie Pani, kiedy odzyskam pamięć? - spytał, opierając łokcie o stolik, następnie jak grzeczny chłopczyk otwierał buzie, kiedy dawałam mu jeść.
 - Tego akurat nie wiem, musi być Pan cierpliwy. - odparłam, kiwając głową jakby mocno nad czymś główkując.
 - Ale Pani doktor, wie Pani też, że zapomniałem całe swoje życie, prawda?
 - Tak, wierzę Panu na słowo.
 - Zapomniałem tylko swoje wspomnienia, nieprawdaż? Ale takie rzeczy jak jedzenie czy mówienie... nie zapomniałem tego, czyż nie? - spytał, następnie włożył do ust łyżeczkę z galaretką.
 - Oczywiście, że tak! Po prostu jest Pan po ciężkiej operacji i w trosce o Pana, bałam się, że nie będzie miał Pan siły zjeść obiadu i... - powiedziałam cała czerwona na twarzy, nie patrząc na niego.
Zażenowana zdałam sobie sprawę na początku, że mężczyzna śmieję się ze mnie, ale jego śmiech był tak zaraźliwy, że wkrótce razem z nim zaczęłam się rechotać na cały szpital.
"Jak taki facet jak on, mógł doprowadzić się do takiego stanu?" spytałam sama siebie, ściskając mocno wyniki jego badań.

~~~

 - Pani doktor, mówmy sobie na "ty"! - powiedział pewnego razu, podczas mojej jednej z rutynowych wizyt u niego.
 - Dlaczego? 
 - Przychodzi Pani tak często, że od słowa "Pani" niedługo zwariuję. - jęknął, wtulając głowę w poduszkę.
 - Niech będzie, ale jak do ciebie mówić, kiedy nie znam twojego imienia? - spytałam, przygryzając swoją wargę. 
 - Czy to ważne? - odparł ze śmiechem.
Nie potrafię tego wyjaśnić, ale kiedy się uśmiechał czułam się jakby coś w moim wnętrzu tryskało radością. Dostawałam gęsiej skórki tak samo, kiedy oglądam pokaz fajerwerków. Dlaczego się tak czułam?

~~~

 - Jak myślisz, ile mogę mieć lat? - spytał mężczyzna po dwóch tygodniach znajdowania się w szpitalu.
Zaskoczona tym pytaniem uniosłam twarz do góry znad dokumentacji lekarskiej. Osobnik płci brzydkiej czuł się ostatnimi dniami na tyle dobrze, że pomimo moich zakazów przychodził do pokoju lekarskiego czy robił ze mną poranny obchód. 
 - Nie wiem, coś około trzydziestu? - odparłam, przygryzając końcówkę długopisu.
 - Mam rodzinę? - spytał, tym razem bardziej do siebie, bo jak wiadomo ja nie mogłam wiedzieć takich rzeczy.
  - Hej, nie martw się. Na pewno nie długo wszystko sobie przypomnisz. - odparłam, uśmiechając się pokrzepiająco, ale tym razem to nie wystarczyło.
 - Do cholery Sakura, powtarzasz mi to codziennie od dwóch tygodni! Kiedy? Pytam się kiedy? Dzisiaj, za tydzień, miesiąc, a może za rok? To twój kurewski obowiązek ażeby to wiedzieć, dlatego powiedz mi... Kiedy odzyskam pamięć? - na początku krzyczał, ale teraz klęczał przede mną, roniąc łzy.
 - Przepraszam, ja... Nie mam pojęcia. - odparłam, nie mając odwagi by na na niego spojrzeć.
Przymknęłam powieki, słysząc odgłos trzaskających drzwi. Chcę mu tak bardzo pomóc, ale nie potrafię...

... 

   Przez następne dni widziałam się z nim zaledwie parę razy, ograniczając się do koniecznych wizyt. Zresztą jutro zostanie w końcu wypisany ze szpitala. Zmierzałam właśnie do jego sali, kiedy obok mnie przebiegła jakaś kobieta o mało mnie przy tym nie potrącając. 
 - Co za babsko... - mruknęłam do siebie, widząc jej długie brązowe włosy znikające za rogiem. 
Poprawiłam fartuch lekarskich oraz wyprostowałam moją plakietkę z imieniem i nazwiskiem, następnie kontynuowałam swoją wędrówkę. Nie pukając, weszłam od razu do środka. 
 - Przyniosłam ci do podpisania twój jutrzejszy wypis. - powiedziałam, kiedy zauważyłam wspomnianą wcześniej kobietę, przytulającą się do niego.
"Co to za dziwne uczucie? Dlaczego to tak boli?" pomyślałam, łapiąc się za pierś. Jednakże mimo to szybko doprowadziłam się do porządku. 
 - Proszę Pani, to jest szpital, a nie spotkanie towarzyskie u znajomych. - odparłam z wysoko uniesioną głową, patrząc jak speszona dziewczyna odsuwa się od mężczyzny. 
 - Tak, przepraszam, ale niech Pani proszę zrozumie. Ja szukałam go przez prawię trzy tygodnie i aż sama się dziwie, że od razu nie wpadłam na to, że może jest w szpitalu. 
 - Więc... Jest Pani kimś bliskim dla pacjenta? - spytałam, przygryzając wargę.
 - Tak. Jestem jego narzeczoną. - odparła uśmiechając się szeroko, machając mi przy tym ręką z pierścionkiem zaręczynowym. 
Zszokowana patrzyłam się na mężczyznę, ale widziałam, że również on był zaskoczony. Dlaczego nigdy nie wzięłam pod uwagę, że może mieć kogoś?

...

   Jak przez mgłę następnego dnia widziałam jak trzymając ją za rękę przychodzą po wypis.
 - Niech Pani dba o narzeczonego. - odparłam, uśmiechając się słodko.
 - Oczywiście. Omdlenia? Nie na mojej warcie. - powiedziała ze śmiechem, całując go w policzek, ale on jakby wcale nie zwracał na to uwagi. 
Zamiast tego bacznie obserwował mnie wzrokiem podczas całej wizyty.
 - Dziękuję za wszystko. - odparł, kłaniając mi się, następnie okręcając się na pięcie i obejmując swoją dziewczynę w pasie, wszedł.
 - Żegnaj, typie ze smutnymi oczami. - szepnęłam, następnie poszłam zrobić obchód. 

...

   Po wyjściu ze szpitala czułem się nie jak więzień, który opuścił kraty trzymające go w niewoli, a  osoba, która utraciła swój świat. Nie mówiąc ani słowa poszedłem do łazienki wziąć prysznic. Odkręciłem kurek z gorącą wodą, następnie przymknąłem oczy, jednakże niemal natychmiast znowu je otworzyłem. Wciąż na nowo powracał do mnie zszokowany wraz twarzy Sakury. Kiedy dowiedziałem się, że mam narzeczoną, co miałem zrobić? Powiedzieć jej "Przepraszam, ale cię nie pamiętam, dlatego myślę, że nie powinniśmy już nigdy się spotkać." Skoro się jej oświadczyłem to chyba znaczy, że ją kochałem, prawda? Ale... dlaczego jedyne uczucie jakie do niej teraz żywię to chłód i odraza? Czy wydarzyło się coś o czym powinienem pamiętać? Zastanawiałem się od chwili, kiedy się obudziłem co takie właściwie się wydarzyło. Widziałem także zmartwiony wyraz twarzy Pani doktor. Ja... chcę pamiętać. Chcę wiedzieć kim jestem czy proszę o zbyt dużo? 
 - Och... - jęknęłam, łapiąc się za skroń, a plecy opierając o ścianę. 
 - Skarbie, czy wszystko w porządku? - gdzieś za mgły dobiegł mnie zaniepokojony głos mojej narzeczonej.
Wspomnienia wracały jedno po drugim, dając mi obraz prawdziwego mnie. Po paru minutach wstałem w końcu z podłogi, następnie zakręcając kurek z wodą, okryłem się ręcznikiem wychodząc z kabiny.
 - Tak. Wszystko jest w najlepszym porządku. - powiedziałem, wychodząc z łazienki, a także tym samym poturbowałem moją narzeczoną, która stała pod drzwiami.
Skierowałem swoje kroki do kuchni, następnie wyjmując puszkę Coca-coli, która po chwili zacząłem pić, łypnąłem jednym okiem w kierunku mojej narzeczonej. 
 - To nie było zwykłe omdlenie, prawda, "kochanie"? - spytałem, kompletnie zbijając kobietę z tropu.
 - Co masz na myśli?
 - Och, błagam, nie udawaj idiotki. Pamiętam wszystko. - odparłem, zgniatając puszkę po napoju, którą po chwili wyrzuciłem, następnie ruszyłem w kierunku dziewczyny.
 - Kłóciliśmy się. Planowałem cię zostawić, a ty mnie popchnęłaś, a nie muszę chyba mówić jak to się skończyło, czyż nie?
Byłem jak drapieżca stawiając powolne kroki w jej kierunki, dopóki nie przyszpiliłem dziewczyny do ściany. Uniosłem dłoń, widząc jak przerażona przymyka oczy, ale moja ręka przemknęła obok jej głowy, sięgając do szafki z moimi ubraniami.
W pełni ubrany chwyciłem kluczę , następnie poczułem jak jej palce zaciskają się wokół mojego nadgarstka.
 - Nie zostawiaj mnie. Kocham cię. - szlochała, próbując jak zawsze wywrzeć na mnie litość.
 - Kochasz? Ty wiesz chociaż, co to jest miłość? - spytałem, wyrywając dłoń z jej uścisku. - Acha, jeszcze jedno. Kiedy wrócę, ciebie ma tu nie być. - dodałem, następnie zamknąłem jej drzwi przed nosem. 
 - Nie zostawiaj mnie! Nie zostawiaj mnie tu, słyszysz? Nie zostawiaj mnie tu!!! - krzyczała, uderzając pięściami w drzwi, ale ja już byłem daleko. To koniec.
   
   Po paru telefonach, udało się mi odnaleźć numer telefonu rodziców Sakury. Nie zwlekając ani chwili, od razu tam zadzwoniłem. Pierwszy sygnał, drugi... trzeci...
 - Halo? 
 - Dzień dobry, jest może Sakura? - spytałem, przechodząc do sedna sprawy.
 - Och, przykro mi, skarbeńku, ale myślę, że już nie uda ci się spotkać z Sakurą. Właśnie pojechała na lotnisko. Dostała ofertę pracy w Europie... - rozłączając się, pobiegłem w kierunku postoju taksówek. Błagam, oby nie było za późno.

~~~

   Rzucając odpowiednią ilość banknotów taksówkarzowi, pobiegłem ile sił w nogach w kierunku budynku, kiedy ujrzałem ją stojącą przed drzwiami. Zwolniłem trochę, zastanawiając się co mam jej powiedzieć, ale ona mnie uprzedziła.
 - Imię. - powiedziała kompletnie zbijając mnie z tropu.
 - Co?
 - Twoje imię.
Patrzyłem na nią zapewne z głupią miną na twarzy. 
 - Skąd wiesz, że ja... - zacząłem
 - Czy to ważne? - spytała przez co nie mogłem się nie uśmiechnąć. 
 - Itachi. Uchiha Itachi.
 - Cóż... Do zobaczenia, Itachi  - powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy, następnie stojąc na palcach pocałowała mnie w policzek, by po chwili zniknąć za drzwiami.
Uśmiechając się lekko ruszyłem w drogę powrotną do domu, nie mogąc się doczekać naszego ponownego spotkania. Byłem pewny, że nasze drogi skrzyżują się jeszcze nie raz. 

~♥~

Przez złą organizację czasu, jak zwykle jestem spóźniona, dlatego zamiast z okazji Świąt, daję Wam tego One Shota z okazji zbliżającego się Sylwka. No cóż, nie bijcie proszę. W każdym razie nie pozostaje mi nic innego jak czekać na opinię ^^

5 komentarzy:

  1. Część 2 będzie? Ciekawie przedstawiona historia. Jestem ciekawa dlaczego Itachi był w takim stanie. (wychudzony i odwodniony). Na myśl mi przyszło, że może był przetrzymywany.:) czekam na następną część jeżeli oczywiście będzie. Pozdro Czarna :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Część druga? Nie planowałam, więc wątpię, ażebym napisała drugą część tej opowieści, no chyba, że coś mnie natchnie xd
      Pozdro :*

      Usuń
  2. Ty zołzo! ! ! !
    Świat jest okrutny! ;(
    Najpierw czytam na innym blogu o tym jak to wilk przeżarł kobiecie szyję i brzuch, dostał sie do flakó i wyciągnął z nich magie w postaci kuleczki. Okropność. Potem zaglądam tu. myślę o jakims słodkim happy endzie, a tu...?
    Świat mnie nie kocha, ludzie mnie nie kochają...
    I czemu w co drugim zdaniu myslalam o Yosarianie z Paragrafu 22? I wszędzie widziałam ironiczne stwierdzenia? No czemu?!
    Czarny jest piękny...
    Dobra, podobało mi się. (Widzisz sprzeczność... ?narzekam, ale mi się podobało. Chyba mi odwala )
    Naprawdę mi sie podobalo... Wszędzie tyle ironii.
    Pokochałam ironię.. widzę ją wszędzie.
    Chyba potrzebuję terapi szybciej niz myslałam...
    Dobra...
    Naprawdę mi się podobało...
    Kakashi... <3 Itachi <3
    Weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz... -,-
      Dość ciekawe rzeczy czytasz. Poza tym znasz mnie... U mnie nigdy nie da się rzygać tęczą.
      Jak powiem, że cię kocham to przestaniesz tak marudzić? :*
      To nie moja wina... Wiń Itachiego, on aż kipiał ironią.
      Tak widzę. I nie martw się, obiecałam ci w końcu darmowe leczenie, prawda?
      Danke i Pozdro :*

      Usuń
  3. Świetne te Twoje opowiadania. Rewelka ;)

    OdpowiedzUsuń